Codzienny przegląd najświeższej poznańskiej prasy sprzed wieku.
Chcesz być na bieżąco z tym, co się dzieje w Poznaniu? Tylko gorące tematy i najnowsze wydarzenia. Nie zapomnij odjąć stu lat od aktualnej daty.
Z wigilijnego wydania „Dziennika Poznańskiego” wybraliśmy kilka dość wariacki wątków. Otóż wiceprezydent Stanów Zjednoczonych podpisał umowę na występy w cyrku. Sto lat później mamy cyrk murowany. Stoi w stolicy, przy ulicy – nomen-omen – Wiejskiej. Popadamy w tani populizm?
* * *
Mamy też relację z interesującego eksperymentu, którego celem było określenie kto jest wariatem, a kto Emilem Zolą.
* * *
Skoro o wariatach mowa, to pewien Czech tak się ucieszył z wygranych na loterii 75 tysięcy koron, że 45 tysięcy spalił od razu w piecu. Szaleństwo czy czeski dystans do świata?
Nie ma to jak dobry skandal z wyższych sfer! Ostatnio ledwie napomknęliśmy o morderstwie dokonanym przez hrabiego Mielżyńskiego, bagatelizując ten nius. Tymczasem 24 grudnia 1913 roku wszystkie gazety poświęciły temu wydarzeniu obszerny artykuł (no, jedynie „Wielkopolanin” ograniczył się do lapidarnej wzmianki). My cytujemy ten z „Postępu”. Otóż pan hrabia przyłapał swoją małżonkę, z którą zresztą układało mu się różnie, z domniemanym lub faktycznym kochankiem. Pan hrabia był łaskaw oddać dwa celne strzały ze swej fuzji... Wydarzyło się to we dworze w Dakowach Mokrych (gmina Opalenica). Zresztą w 1913 roku kończyła się jego przebudowa pod kierownictwem Rogera Sławskiego. Dziś możecie tam zorganizować wesele albo komunię, a nawet romantyczny wieczór w jednym z apartamentów. Kto wie? Możecie traficie na ten, w którym popełniono zbrodnię sto lat temu?
Z „Dziennika” wybraliśmy nieco bardziej świąteczne klimaty, choć z nutą malkontenctwa. Najpierw relacja ze złotej niedzieli. Niby na ulicach ruch, ale „dużo Polaków wchodziło do składów obcych”. Po stu latach Polacy zachodzą do nich nadal, by wspomnieć o tłumach w Carrefourach, Tesco, Biedronkach...
* * *
„Nie wymagajmy od panien sklepowych zalet nadludzkich, nie wyczerpujmy ich cierpliwości, nie każmy im napróżno wspinać się po drabinach, przerzucać pudełek, ciężarów; uprzytomnijmy sobie, że subjekt i panna sklepowa, drepcząc na miejscu, robią dzienne kursy, równające się kilometrowym przestrzeniom.” - radzi kupującym redakcja „Dziennika Poznańskiego”. Nic dodać, nic ująć. Szczególnie, że sto lat później gazety roją się od opisów zdziczałych tłumów. Konsumencie, zachowaj resztki człowieczeństwa!
* * *
Na koniec informacja z Francji. Protestują winiarze z „Międzynarodówką” na ustach. Oby nie polała się krew, czerwono niczym cabernet sauvignon.
„Kurjer Poznański” utyskuje nad dynamicznym rozwojem turystyki konferencyjnej w Poznaniu, w którym odbędzie się zjazd nauczycieli niemieckich. Oczywiście będą się zastanawiać jak dziec nam germanić. Program przewiduje bogaty program incentive: „jakiś tam taniec narodowy” i „bierabend”. Czujecie klimat?
P. S. Wtrącimy małą dygresję: skecz pochodzi z jednego z dwóch odcinków „Latającego Cyrku Monty Pythona”, które powstały na zlecenie niemieckiej telewizji ARD. Nie wszyscy członkowie zespołu władali niemieckim, więc nauczyli się swoich kwestii fonetycznie.
* * *
Gdybyście chcieli uczyć się na pilota, to będziecie mogli w Pile. A w takim Koronowie pan Draheim znalazł kilka urn. Ich opis sugeruje, że są to urny twarzowe, czyli rzeczy typowa dla kultury pomorskiej (VII-III w p.n.e.), jakby kto pytał. Możemy spłycimy sprawę, ale my po prostu lubimy te zdziwione „dzióbki”. No i ten piercing. ;)
* * *
Na koniec artykuł o wychowaniu dziewcząt przez skauting, tudzież harcerstwo. Nas ujął pełen moralnego wzburzenia wstęp księdza doktora Lutosławskiego o tym, że mamy do czynienia z reakcją pogańską. Sto lat później będziemy mieli gender - jeszcze bardziej łakomy kąsek dla księży doktorów.
„Postęp” z końcem roku zaczyna nęcić potencjalnych prenumeratorów. Na pierwszej stronie reklamuje się jako „jedyne w zaborze pruskim katolickie i polskie pismo antyżydowskie”. Hm.
* * *
Przykuwa uwagę lakoniczna wzmianka o podwójnym morderstwie dokonanym przez hrabiego Mielżyńskiego.
* * *
W dziale reklam wzmianka o „żywym gwiazdorze” czekającym na dziatki w sklepie Kałamajskiego. Co ciekawego, już sto lat temu takie akcje uchodziły za amerykańskie.
* * *
W wydaniu świątecznym dodatek „Biesiada”. Z niego zaczerpnęliśmy już tradycyjnie czerstwy przedni dowcip i kawałek portugalskiego Fado.
Z „Dziennika” mamy wzmiankę o zdrowych małżeństwach. By się ożenić, tudzież wyjść za mąż, trzeba przedłożyć zaświadczenie lekarskie. Bardzo słusznie.
* * *
Gorączka przedświątecznych zakupów na ostatniej prostej, jeśli można tak powiedzieć. Jeśli nie macie prezentów, to mamy dla Was kilka pomysłów. Nam się marzy maszyna parowa.
Jest afera! 20 grudnia 1913 roku „Kurjer Poznański” ujawnił dokumenty Ostmarkenverein, czyli Hakaty, z których wynika, że kroi się antypolski spisek we współpracy z – a jakże – Rusinami!
* * *
Tymczasem w Jutrosinie ustępuje ze stanowiska burmistrz, który piastował tę funkcję przez lat trzydzieści i cztery! Jego naśladowcy sto lat później na razie dobili ledwie do piętnastu lat na najważniejszym miejskim urzędzie. Trochę niepokoi, że na jego miejsce zgłosiło się 153 kandydatów. Dziś też znalazłoby by się paru, ale niestety żaden taki, co by zagrozić mógł panom, co to są z zawodu prezydentami.
* * *
W 1913 roku w Europie szalała moda na tango. Tango tańczy cały Paryż, a wraz z nim pół Europy, a nawet syn Wilhelma II. Chyba z tatkiem się nie lubią, bo ten wprowadził zakaz tanga. By dociec źródła tego fenomenu warto przeczytać wywiad z Don Enrico Laretto, posłem argentyńskim. Otóż tango w Argentynie jest tańczone jedynie przez jakieś męty w poślednich barach, zwanych zgrabnie tingel-tanglami. Na szczęście w Paryżu jest przynajmniej jedno miejsce, gdzie tango nie jest tańczo – poselstwo argentyńskie.
Dziś w „Dzienniku Poznańskim” przeczytaliśmy wiadomość o strajku dentystów w Niemczech. Zgodnie z nieco zapomnianą dziś sztuką dziennikarską podamy sam obiektywny fakt, a czy to dobrze, czy źle niech czytelnicy rozsądzą sami.
* * *
W Berlinie skazano kupca Gustawa Mayera za oszustwo. Polegało ono na tym, że oświadczył się dwunastu pannom naraz. Jakby sam ten fakt nie był dostateczną karą...
* * *
Tymczasem w Budapeszcie podczas trzeciego aktu „Lohengrin” Wagnera wtargnął na scenę nagi mężczyzna i wyrwał dyrygentowi batutę. Oczywiście uznano go za obłąkanego. A my myślimy sobie tak: jeśli idzie o ciężar gatunkowy, to Wagner rymuje się z ołów. Ponadto cała opera ma prawie cztery godziny. I tak facet długo wytrzymał. Spróbujcie sami, czy aby gdzieś w połowie drugiego aktu nie nabierzecie ochoty by wyskoczyć z ubrania i wyrwać dyrygentowi batutę.
* * *
Na koniec coś aktualnego (niestety). Także sto lat temu zapędy, jakbyś dziś powiedzieli, deweloperów wzbudzały protesty. To coś dla zwolenników poglądu, że kiedyś to było, kiedyś to się szanowało dziedzictwo. No i Kraków jeszcze stoi. Nie żeby było idealnie, ale jakoś się trzyma.
Dziś zainteresowało nas kilka kąsków z „Dziennika Poznańskiego”. Dawno nie wspominaliśmy o naszym ulubieńcu sprzed stu lat, czyli z łaski Bożej cesarzu niemieckim, królu Prus, margrabim Brandenburgii, burgrabim Norymbergi, hrabim Hohenzollern, suwerenie i wielkim księciu Śląska oraz hrabstwa kłodzkiego, wielkim księciu Nadrenii i Poznania, księciu Saksonii, Westfalii i Angarii, Pomorza, Lüneburga, Szlezwiku, Holsztynu, Magdeburga, Bremy, Geldrii, Kleve, Julich i Bergu, jak również Wendów i Kaszub, Krosna, Lauenburga, Meklenburga etc. landgrafie Hesji i Turyngii, margrabim Górnych i Dolnych Łużyc, księciu Oranii, księciu Rugii, Fryzji Wschodniej, Paderborn i Pyrmontu, Halberstadt, Münster, Minden, Osnabrück, Hildesheim, Verden, Kamienia, Fuldy, Nassau, Mörs etc. uksiążęconym hrabim Hennebergu, hrabim Marchii, Ravensburga, Hohenstein, Tecklenburg i Lingen, Mansfeld, Sigmaringen i Veringen, panu Frankfurtu, etc. etc., dla przyjaciół Wilusiu.
Ponoć w 1913 roku krążyła anegdota, że jeśli nie chce się spotkać cesarza, to trzeba jechać do... Berlina. Istotnie, Wilhelm II lubował się w podróżach – tych służbowych i tych prywatnych (choćby corocznych rejsach swym jachtem). W każdym razie, będąc w Monachium walnął mowę, a jak już cesarz powie, to jest powiedziane. Dlatego też „sławił potęgę Niemiec na morzu i lądzie. Zadał też fundamentalne pytanie „czy potomkowie wielkich ojców, którzy zbudowali rzeszę niemiecką, są godni i zdolni spadek utrzymać”? A my na to: Monty Python.
* * *
Tymczasem w Pradze równe sto lat temu raczej nie siedzieli sobie z gazetką przy pilznerku i knedlach, a to z powodu strajku zecerów. Jeśli ktoś sto lat później nie wie o co chodzi, to przypominamy, że to zecerzy to byli ci goście, co ręcznie układali literki, żeby całość potem odcisnąć na papierze. Tak, kochani, tak powstawały książki i gazety.
* * *
Natomiast we Włoszech ruszył proces nauczycielki, która wyłudzała pieniądze, podając się za nieślubne dziecko królowej-matki Małgorzaty. Zastanawiamy się jak to wyglądało? Pani Pia Passini Rizzi podchodziła do kupca, przemysłowca lub zakonnicy i mówiła: – Buongiorno, jestem nieślubną córką królowej-matki, o której nikt nie wie, daj mi pieniądze. – Hm, córka królowej? A, to proszę... Z drugiej czy dziś takie rzeczy się nie zdarzają?
* * *
źródło: wyborcza.pl
Kończymy obszerniejszą relacją z odzyskania „Mona Lisy”, o czym pisaliśmy już wcześniej. – Przekonałem się kiedyś [...], że obraz można z łatwością zdjęć ze ściany. Tylko rama była nieco ciężka. [...] Schowałem obraz pod mą bluzą robotniczą i wyszedłem z Luwru – wyznał winny kradzieży Vincenzo Perrugia. Owe specyficzne standardy bezpieczeństwa, znane w Luwrze sto lat temu dobrze się przyjęły w poznańskim Muzeum Narodowym, skąd w równie „wyrafinowany” sposób skradziono całkiem niedawno „Plażę w Pourville”, notabene jedyny obraz Moneta w Polsce. Na szczęście obie historie łączy także to, że dzieła odzyskano, a za ich uprowadzeniem stały nie koniecznie merkantylne przesłanki.
„Postęp” donosi o pożarze zamku w Skwierzynie. Dziś właściwie mamy jedno miasto o tej nazwie. Jest położone nad Wartą, w województwie lubuskim. Mieszkańców jakieś 10 tysięcy, zamków zero, szczególnie takich z kategorii „najwspanialszych w Niemczech”. Bynajmniej nie dlatego, że spłonęły. Skwierzyna to po niemiecku Schwerin. Przy czym jest to także nazwa stolicy Meklemburgii-Pomorza Przedniego, a tam zamek już niczego sobie. Dziś Schwerin to po prostu Schwerin, a Skwierzyna to Skwierzyna, choć ten Schwerin zdarza się tłumaczyć jako Skwierzyn (bez „a” na końcu).
* * *
Artykuł „Obawa przed chorobą” jest w istocie reklamą, ale my właściwie nie o tym. Raczej o tym, że chodzi o papierosy, które od paru lat są na cenzurowanym. Tymczasem tutaj dowiemy się, że „niewinne napozór papierosy nie mogą wpłynąć ujemnie na zdrowie osobnika”. Oczywiście chodzi tu o to, że tanie podróby mogą być szkodliwe. Co innego takie dajmy na to „Doktorskie” z fabryki Dubek M. Droste. Z czasem palacza nabywa „moralne przekonanie, iż żadną miarą nie odddziaływają one szkodliwie na stan jego zdrowia”. Hm.
źródło: Wikimedia Commons
Z „Wielkopolanina” zaczerpnęliśmy przegląd wieści ze świata bliższego (Rawicz) i dalszego (Frankfurt nad Menem). W pierwszym znów samobójstwo. Gdyby sądzić po doniesieniach gazet sprzed stu lat, to cud, że do dziś ktoś jeszcze dożył. W tym ostatnim mieście aresztowano „zbrodniczego lekarza”. Nas uwiodło słówko, nieco zapomniane, użyte do opisania procederu, którym się parał ów doktor. Otóż było to rajfurstwo, czyli, jakbyśmy powiedzieli sto lat później: stręczycielstwo, czerpanie korzyści z nierządu.
* * *
Mamy też wykładnię historii „po prusku”, która wzburzyła redakcję „Wielkopolanina”. Nam się najbardziej spodobało to, że „Ludzie żywili się zupą z żyta (!) i pili chętnie wódkę”. Czyli tak źle chyba nie było?
* * *
Jeszcze wzmianka o największym krążowniku floty brytyjskiej, zwodowanym w 1913 roku. Tiger należał do generacji drednotów – nowoczesnych, szybkich i silnie uzbrojonych okrętów, które pojawiły się w 1906 roku. HMS Tiger służył do 1931 roku, a po drodze został kilka razy modernizowany. Na przykład w 1917 roku dorobił się platformy do startu samolotów z jego pokładu.
Kończymy przeglądem „Dziennika Poznańskiego”. Gdybyście szukali lornetki teatralnej (swoją drogą nieco zapomniany, a przecież przydatny gadżet), to mamy dla Was kilka porad jak taki sprzęt kupować. W 1913 roku modne były lornetki wykończone perłową macicą, raczej lekkiej, z niezbyt długą rączką.
* * *
Poza tym reklamy. Ruszała sprzedaż bożonarodzeniowego piwa bock, tudzież koźlaka. Natomiast pan Hipolit hurtowo oferuje wina. Wzmiankujemy o tym, bo spodobała nam się secesyjna oprawa jego anonsu.